Wczesny film Paula Verhoevena, ekranizacja powieści Jana Wolkersa. "Love story", owszem, ale jak najbardziej dalekie od banału. Nie ma tu taniego sentymentalizmu, jest za to miejscami obskurny wręcz realizm i spora dawka czarnego humoru. Choć z drugiej strony - nieprawdą byłoby też stwierdzenie, że brakuje tu czysto lirycznego spojrzenia. Niektóre sceny są prawdziwie magiczne i na długo zapadają w pamięć. Końcowa zmiana tonacji sprawia zaś, że cała rzecz zyskuje zupełnie inny wymiar. Drapieżne i mądre zarazem kino, intensywne, sięgające po rozmaite środki wyrazu. No i na dodatek młody Hauer w roli głównej - nie do przebicia. Takie historie miłosne chce się oglądać.